Pobudka o 5:00 rano kojarzy mi się już właściwie tylko z wyjazdem na warsztaty. Perspektywa, że najprawdopodobniej nauczę się czegoś nowego to tak naprawdę jedyna motywacja dla "sowy", która o tej godzinie jest zazwyczaj w połowie smacznego snu. Nawet wtedy, gdy trzeba pokonać drogę z Torunia do Warszawy publicznymi środkami komunikacji i robić wszystko, by się nie spóźnić. Taksówka, autobus, metro, autobus... mimo gołoledzi bezpiecznie trafiłam do Makro, by nauczyć się i spróbować czegoś nowego. Tym razem wiedzą dzielił się z nami Kurt Scheller, który swoim poczuciem humoru jak zwykle wprowadzał ciepłą atmosferę. Temat warsztatów: świąteczne dania z różnych stron świata.
Miałam przyjemność gotować przy jednym stanowisku z Edytą (Blog Madame Edith), z którą od czasu do czasu widzimy się na różnych warsztatach - i której serdecznie dziękuję za miłe towarzystwo. Tempo było zawrotne, nie mieliśmy ściąg w postaci przepisów, trzeba było pilnie słuchać Kurta, który momentami zaskakiwał nas poleceniami typu "pokroić mąkę" :) Pomocą służyli też związani z Makro panowie Grzegorz Kazubski i Piotr Kraśkiewicz, który prowadzą tam szkolenia na co dzień.
Warsztaty z Kurtem to szkoła skupienia. Rozpoczynamy kilka potraw jednocześnie, by w odpowiednim momencie je wykończyć - wszystko ma być gotowe do podania na czas... czyli za ok. 4 godziny. Taka sztuka, którą próbują opanować wszyscy, którym zdarza się przygotowywać proszone kolacje (czyli również ja:)). Przygotowanie poszczególnych dań przeplata się ze sobą tak, że nie zauważamy, że te godziny mijają.
Najwięcej czasu wymagał trifle - deser z winnej galaretki z sokiem pomarańczowym i brandy z zatopionymi biszkoptami, kremem budyniowym i bitą śmietaną... Prezentował się pysznie, a najlepszą warstwą z trzech był budyń, czyli krem jajeczno-mleczny, aromatyzowany skórką pomarańczową, który podjadałyśmy, gdy pozostałe części już zastygały w lodówce. Budyń koniecznie muszę powtórzyć w domowych warunkach.
Sporo zabawy było z grzybowym sufletem - z pieczarkami i grzybami leśnymi (który jak to suflet szybko po wyjęciu z piekarnika opadł). Suflet w takiej postaci to całkiem dobre danie na śniadanie... które ktoś przynosi do łóżka. Mógłby nawet opaść, ale doceniłabym wysiłek włożony w ubijanie białek - i całość przygotowania :)
Dużo czasu wymagał schab - najpierw obsmażony, a następnie pieczony przez ponad godzinę w temp. 90 stopni, do którego podane było puree ziemniaczane z gorczycą i gotowane z cynamonem i anyżem gruszki (notabene obłędnie pyszne).
Szafranowe risotto zaczęliśmy niemal na początku, by je wykończyć wtedy, gdy gotowy będzie filet z pstrąga w winie. Połączenie pstrąga i risotto, podane w formie "sandwicha" z odrobiną sosu balsamicznego było naprawdę doskonałe (a może to moja ostatnia miłość do ryb tutaj przemawia:)).
Fascynujące jak szybko upłynął ten czas - na gotowaniu, jedzeniu i rozmowach. Zapomniałam nawet o tym, że na zewnątrz było mokro i szaro. Dobre jedzenie i miłe towarzystwo po prostu poprawia samopoczucie.
Bardzo dziękuję Makro za możliwość wzięcia udziału w tych warsztatach - było bardzo sympatycznie i całkiem smacznie :)
To wszyscy uczestnicy warsztatów (za zdjęcie dziękuję organizatorom)
Ten deser to o każdej porze dnia i nocy mogłabym zjeść...
OdpowiedzUsuńTo jednak alkoholowa galaretka, więc czemu nie jeść jej późną porą ;)
UsuńFajne warsztaty! Dla mnie faworytem byłby pstrąg - ryby mogę jeść codziennie!!
OdpowiedzUsuńTeż tak mam - zwłaszcza ostatnio ;) Może pstrąg w tym stylu przygotuję jeszcze w najbliższym czasie i wrzucę na bloga.
UsuńKasiu,
OdpowiedzUsuńbyło mi ogromnie miło ponownie z Tobą gotować przy jednym stanowisku :)
Dziękuję za towarzystwo i do zobaczenia na kolejnych warsztatach!
Miłego dnia,
E.
Mam nadzieję :) Trzymaj się ciepło w tej zaśnieżonej Wawie!
UsuńGratulujemy ciekawego bloga. Pozdrawiamy:D
OdpowiedzUsuń