Opalany, tudzież "płonący" tort powoli staje się moją specjalnością. I wydaje mi się, że szczególne okazje - jak np. chrzty już nie mogę się bez niego odbyć... Wygląda cudownie, wręcz popisowo i chociaż nie jest najłatwiejszy to jego przygotowywanie sprawia mi mnóstwo radości i każdorazowo jest wyzwaniem. Zmieniam biszkopty, kremy i nasączenia... stała jest tylko zewnętrzna warstwa - opalona beza szwajcarska.
Robiłam już tort chałwowy - z kakaowym biszkoptem i mocno chałwowym i słodkim kremem. Robiłam w ten sposób tort korzenny z kakaowym biszkoptem z piernikową nutą, powidłami z czekoladą i aromatycznym, cynamonowym kremem (oba są w kolażu powyżej). A w sobotę i niedzielę zrobiłam tort kawowy i dzielę się przepisem, który jest wypadkową różnych, sprawdzonych receptur.
Pomysł na opalany tort zaczerpnęłam od
Agi (Pretty Baked) - pierwszy tort chałwowy niemal w 100 % był robiony wg jej przepisu (od siebie wtedy dodałam tylko łyżeczkę proszku do pieczenia i łyżkę mąki ziemniaczanej do biszkoptu - dla pewności, chociaż nie było to potrzebne:)). I od niej w tym przepisie pochodzi sposób na bezę szwajcarską. Przeliczony przepis na biszkopt pochodzi od
Doroty - jest idealny, puszysty i rzeczywiście nie opada dzięki patentowi z "rzucaniem", który już od jakiegoś czasu stosuję.
Krem ma niezawodną bazę, którą lubię i często stosuję do tortów i ciast owocowych - czyli pół na pół: mascarpone i bita śmietana (z kremówki). Można w podobny sposób przygotować wiele innych kremów - cynamonowy, waniliowy, czekoladowy. Tym razem postawiłam na smak kawowy - intensywny, niezbyt słodki, bardzo, bardzo dobry. Tort niemal w całości zniknął w ciągu kilkunastu minut. Czy może być lepsza rekomendacja? :)
To jeden z dłuższych przepisów, jakie kiedykolwiek pisałam - mam nadzieję, że ilość wskazówek pomoże Wam w upieczeniu pierwszego, opalanego tortu.
PS. A tort został upieczony dla Juliana - mojego chrześniaka :)