czwartek, 30 sierpnia 2012

B jak barramundi

Warsztaty? Gavin Baxter? Olsztyn? Barramundi? Oczywiście, że tak! Dla takich działań zawsze mamy sporo entuzjazmu. I chociaż Izka tym razem nie mogła pojechać to z ja chętnie się zgodziłam - zwłaszcza, że w Olsztynie byłam już kilka lat temu i od jakiegoś czasu chciałam tam znów pojechać, by odwiedzić przyjaciółkę.

W mieście, które nie leży bezpośrednio nad jeziorem lub morzem zdobycie świeżej ryby niemal graniczy z cudem. Są sklepy rybne, w których zazwyczaj nie ma w nich dużego wyboru, więc posiłkujemy się kawałkami łososia na tackach czy ogólnie dostępnymi pstrągami, czasem tylko "polując" na inne gatunki lub prosząc wędkujących znajomych o pomoc. A gdzieś tam są ciekawe ryby, które dopiero można odkryć - lubimy, wręcz kochamy takie odkrycia, zwłaszcza dotyczące ryb i owoców morza. I chociaż barramundi nie była mi tak zupełnie obca, to okazało się, że niewiele o niej wiedziałam.

Ponieważ wszystko miało się zacząć wcześnie rano w sobotę do Olsztyna zaproszono nas już w piątek. W hotelowym pokoju czekała na każdego paczka z fartuszkiem, opiekaczem do grillowania ryb i... australijskim winem. Miłe :)
Chociaż integracji blogerów nie było w planie jeszcze wieczorem spotkałyśmy się z Edytą z bloga Madame Edith, Marysią z Gruszka z fartuszka i Martą z Rybka zwana Martą, by trochę poznać się przed warsztatami :)

Sobota. Pobudka o 7:30, śniadanie o 8:00, a po nim wycieczka do hodowli ryb barramundi, która mieści się w miejscowości Wymój za Olsztynem. Tam, w środku lasu znajduje się ekologiczna hodowla - dwa duże budynki, baseny z wodą, gorąco i parno (prawie 30 stopni) - idealne warunki dla ryb. Zostaliśmy oprowadzeni po całej hodowli i dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawych rzeczy - o samej rybie, która w naturalnych warunkach może ważyć nawet 70 kg, a w hodowlach najczęściej dochodzi do wagi 0,5-1,5 kg, o tym że ryby nie dostają żadnych hormonów i karmione są naturalnymi paszami, oraz że woda jest filtrowana akwaponicznie - tuż obok hodowli są uprawiane zioła i sałaty (bardzo fotogeniczne miejsce:)). Nawet uśmiercanie ryb nie przyprawia o ciarki - ryby są wrzucane do wody z kostkami lodu, która je po prostu usypia. To była niezła lekcja z cyklu - wiesz co jesz.






Bogatsi o sporą dawkę wiedzy udaliśmy się na warsztaty, które odbywały się na świeżym powietrzu - za hotelem, pod dużą altaną. Poprowadził je sympatyczny Gavin Baxter - z pochodzenia Australijczyk, obecnie mieszkający w Polsce szef kuchni restauracji Marriott. Fantastycznie uczyć się od mistrzów :)
Kilka słów o hodowli i dystrybucji opowiedział pan Grzegorz z Global Fish (organizatora warsztatów). Dzięki niemu dowiedzieliśmy się gdzie można kupić ryby (przede wszystkim w Makro, chociaż zdarzają się "rzuty" w niektórych marketach) i jakie plany firma ma w przyszłości.
Gotowałam przy jednym stanowisku z Edith, której w tym miejscu dziękuję za współfiletowanie i towarzystwo :)






Rybę taką jak barramundi fantastycznie można przyrządzić w całości - co jak pokazał Gavin prezentuje się i smakuje całkiem nieźle. Warsztaty jednak skupiły się na filetach - najpierw nauczyliśmy się sami filetować ryby. W przypadku barramundi to naprawdę nie jest trudne, bo jest dosyć zwarta i nie ma żadnych drobnych ości, wystarczy więc oddzielić filety od kręgosłupa i gotowe! W Australii, ze względu na spore rozmiary można ją kupić przede wszystkim w takiej formie.
Przyrządzaliśmy filety w trzech wersjach - jedną w Zaatarze (sumak, sezam, sól morska, tymianek i oregano), kolejną w marynacie z imbirem, trawą cytrynową, czosnkiem, kolendrą, sosem sojowym i chili i trzecią - w świeżych ziołach z cytryną.
Barramundi w Zaatarze podawaliśmy z sałatami i sosem jogurtowo-czosnkowo-miętowym. To był ciekawy smak - lekka kwaskowość sumaku, charakterystyczny sezamowy aromat, lekki sos - po prostu dobra kompozycja.


Najbardziej smakowała mi wersja z imbirem i trawą cytrynową - trochę tajska, ale lubię takie smaki, pod warunkiem, że nie dominuje w niej przyprawa chilli (stąd w naszej wersji nie było go za dużo:)). Ten filet jako jedyny grillowaliśmy w folii, a podawany był w towarzystwie warzyw zgrillowanych z ziołami i oliwą. Pysznie i kolorowo.






Ostatni filet, zamarynowany w ziołach podaliśmy z sałatką z pomidorów, oliwek i kaparów, oraz sałatami skropionymi oliwą. Kompozycja przepyszna! Do tego lekkie, białe wino i nie potrzeba niczego więcej...




Najedzona, z ciepłą dedykacją od Gavina Baxtera w książce "Smaki Świata" mogłam już jechać dalej i wraz z przyjaciółką zwiedzać Olsztyn.
To były dobre warsztaty i za możliwość udziału w nich serdecznie dziękuję organizatorom :)

9 komentarzy:

  1. Trochę zazdroszczę, bo zdjęcia są przeapetyczne :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu,

    bardzo Ci dziękuję za wspólne gotowanie :) Było przemiło i przesmacznie!

    Pozdrawiam serdecznie,
    Edith

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - było przemiło i przesmacznie :) Do zobaczenia na kolejnych warsztatach :)

      Usuń
  3. Oooo nawet o mnie wspomniałaś! Miło mi bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie kolory i te egzotyczna ryba. Fajne te warsztaty musiały być!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałem już o tych warsztatach u Madame Edith :) Jedyne co do mnie nie przemawia to to zamrażanie ryb żywcem jako humanitarny sposób zabijania, kojarzy mi się z gotowaniem homara żywcem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę żadna metoda nie będzie w pełni humanitarna - chyba najważniejsze, żeby nie wiązało się to z wielkim cierpieniem i nie było masakrą.

      Usuń

Dziękujemy za wizytę na blogu!
Jeśli komentujesz, korzystając z opcji "anonimowy", prosimy napisz w komentarzu nick lub swoje imię ;)