środa, 29 kwietnia 2015

Być weganką przez 10 dni

W poniedziałek tydzień temu obudziłam się z myślą, że najlepiej zacząć od zaraz... Bez zbędnych przygotowań, czyszczenia lodówki i zapełniania jej zupełnie innymi produktami. Nie byłam do tego przygotowana w stu procentach, ale wiedziałam, że chcę podjąć takie wyzwanie, że pomoże mi ono zagłębić się w kuchnię, którą znam dosyć powierzchownie i spojrzeć na nią z trochę innej perspektywy. W ubiegły poniedziałek zaczęłam swoją małą, prywatną akcję - na 10 dni stałam się weganką.



Od kiedy zaczęłam zdrowiej się odżywiać mięso pojawia się na moim stole dużo rzadziej. Bywały tygodnie, gdy nie było go wcale... Ale za to były ryby i owoce morza - przez to, że musiałam zadbać o ciśnienie i poprawić wyniki krwi, to właśnie na rybach w dużej mierze oparłam swój jadłospis. Od dawna kupuję jajka "zerówki" i "jedynki", mleka praktycznie nie piję (przerzuciłam się na sojowe), ale lubię sery - jednak i je muszę wybierać rozważnie ze względu na zawartość tłuszczu. Jednak im bardziej moja konsumencka świadomość rośnie, tym bardziej jest mi bliska kuchnia roślinna. Indyjskie curry z cieciorką, soczewicą lub szpinakiem, fantastyczne wegańskie zupy-kremy, strączkowe kotleciki i zielone i owocowe koktajle - to moje ulubione klimaty... Jedząc takie dania, mam poczucie, że mój organizm jest mi wdzięczny za to, że karmię go tak dobrze ;)

Tych 10 dni było swego rodzaju wyzwaniem, które rzuciłam sama sobie - weganizm nie wydaje mi się czymś nietypowym i dziwnym, jednak reakcje bliskich mi osób były różne. Od potrzeby upewnienia się "czy to pewno tylko na trochę", wyrazy współczucia ("biedna jesteś, że nie możesz spróbować tego kurczaka"), po słowa wsparcia i gratulacje odwagi. A mi wydawało się, że bycie stuprocentowym roślinożercą to nic takiego ;) Oto jak mi poszło...



Śniadanie
Miałam plan, żeby spróbować w końcu zrobić tofucznicę, ale w ciągu tych 10 dni się nie udało (jednak co się odwlecze...;)). Za to zrobiłam wegańskie bananowe gofry (receptura wymaga dopracowania, na pewno do niej wrócę;)), trzy razy na moim śniadaniowym stole znalazło się pożywne, gęste, owocowe lub owocowo-warzywne smoothie z otrębami i siemieniem lnianym, kilka razy jadłam owsiankę z bakaliami i owocami i chyba 2 razy kanapki z pastami warzywnymi i warzywami. Wegańskie śniadania były chyba najmniej problematycznymi posiłkami dnia - przy okazji zdałam sobie sprawę z tego, że i tak, poza "projektem" jem w 80% wegańskie śniadania. To już coś!

Drugie śniadanie
Tu w zasadzie też żadnych komplikacji nie było. Moje drugie śniadanie to zawsze owoce (jabłko, pomarańcza, banan), suszone figi lub daktyle i wafle ryżowe. Dosyć prosto i ascetycznie, ale to tylko przekąska ;)

Lunch / obiad i kolacja
Najczęściej gotuję w porach wieczornych - przygotowuję dwie lub trzy porcje jakiegoś dania i jedną jem na kolację, a drugą pakuję do lunchboxu na następny dzień. Taki system w moim przypadku sprawdza się najlepiej i teraz też tak było. Poza pierwszym dniem, w którym moim obiadem były kanapki z awokado, pęczek rzodkiewek i ogórek konserwowy, starałam się lunch i kolację dobrze bilansować i urozmaicać. Zrobiłam m.in. curry z cieciorką, kotleciki jaglane, pieczone frytki z buraczków (a do nich sałatkę z jarmużu i nerkowców), zupę cukiniowo-jarmużową, nuggetsy z tofu (które podałam ze szparagami i wegańskim parmezanem), penne alla puttanesca w wersji wegańskiej, kotleciki z soczewicy (a la falafelki), spring rollsy i lekką sałatkę z tofu. Raz zjadłam lunch "na mieście" - był to wegański burger indyjski z cieciorką i wiórkami kokosowymi (swoją drogą bardzo dobre połączenie!). Tak naprawdę w gotowaniu na kolację i obiad mogłam poszaleć i sprawiało mi ono największą satysfakcję. Wszystkie te dania były smaczne (na myśl o kotlecikach z soczewicy czy penne cieknie mi ślinka), sycące, kolorowe i zdrowe. Da się? Da się!

Podwieczorek
Tu miałam największy problem, bo mój podwieczorek to zazwyczaj serek wiejski lub jogurt naturalny. Tak jak uwielbiam mleko sojowe, tak nie przepadam za sojowymi jogurtami. Na podwieczorek jadłam więc kanapki z warzywnymi pastami lub relishem, podjadałam gryczanki (ciasteczka raw&vegan) lub grykę z melasą. Raz zjadłam tradycyjne, smażone, grube frytki z ketchupem... i więcej razy nie zgrzeszyłam :)

Czy się udało? 
Tak... w 98% :) Jeden jedyny niewegański posiłek jaki zjadłam w ciągu tych dziesięciu dni to... kawałek imieninowego ciasta w pracy. Trudno było się oprzeć kawałkowi ciasta "3 bit", które 23 kwietnia (jak co roku), pojawiając się na konferencyjnym stole, wzbudza ogólne poruszenie.
Tak czy inaczej - ponieważ założeniem akcji było jedzenie 100% wegańskie, to za każde wykroczenie musiałam jakoś zapłacić ;) Wykroczenie było jedno, więc symboliczne 10 zł poszło na Otwarte Klatki.



To, czego nie zazdroszczę stuprocentowym weganom, to swego rodzaju "konieczność" dociekliwości. Na jakim oleju były smażone frytki, czy w tym kotlecie są jajka, w surówce śmietana lub jogurt, czy ten czerwony barwnik w napoju to przypadkiem nie jest koszenila, albo jak klarowane było wino... Nie mówię już o dogłębnym czytaniu etykiet, które powinno wejść w nawyk każdemu z nas. Niestety nawet zwykła kromka chleba może być pełna niechcianych niespodzianek. Wniosek jest z tego jeden - jak najmniej półproduktów, jak najwięcej własnej, kulinarnej twórczości w myśl zasady, która chyba wszystkim powinna być bliska - WIEM, CO JEM.


Dzisiaj moja akcja się kończy, jutro zaserwuję moim znajomym z pracy coś dobrego w wege-klimacie i już kiełkuje we mnie myśl jak kontynuować ten mój prywatny projekt w innej formie. Może jeden dzień w tygodniu będzie 100 % vegan, a może będą to tygodniowe akcje raz na jakiś... tego jeszcze nie wiem - jak się zdecyduję to na pewno napiszę ;)

I jeszcze na koniec dodam, że bardzo, bardzo cieszy mnie, że kuchnia roślinna zdobywa popularność. Kawał dobrej roboty robią Jadłonomia, Wegan Nerd, erVegan, Eat me Please czy Michał Gniłka. Ja do nich zaglądam - i Wam polecam wpaść po sporą garść inspiracji ;)

A u nas na blogu po długiej nieobecności garść przepisów z prywatnego "trochę-więcej-niż-tygodnia" weganizmu ;) Pierwszy już jutro rano. Zapraszam!


9 komentarzy:

  1. Co jest na pierwszym zdjęciu po lewej ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kotleciki z zielonej soczewicy, pieczone bataty, fasolka szparagowa, sałata i ajwar :)

      Usuń
    2. Prawdziwe cudo :) Czekam na przepis ;) A ajvar domowy ? :)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawe doświadczenie ;-) Ja osobiście nie wyobrażam sobie diety bez jajek, szukania zamienników, robienia bez z wody z fasoli i tak dalej. Dlatego szanuję wegan, za ich determinację i wierność idei. Co to zdrowego jedzenia, to uważam, że po prostu powinniśmy zwracać uwagę na to, co kupujemy. Jeśli mam możliwość, to wybieram bio owoce i warzywa, kurczaka bez antybiotyków, czy łososia z "wolnego wybiegu". Jeśli nie mam, no to trudno, uważam, że korzyści płynące z jedzenia warzyw i owoców (witaminy, antyoksydanty) czy ryby ("dobre " tłuszcze) przewyższają ewentualne skutki uboczne. Nawet rozpoczęcie własnej uprawy czy chowu nie rozwiązuje problemu zdrowego jedzenia, bo co z tego, że sadzimy sami, a pleśń zwalczamy czosnkiem, jeśli nie wiadomo, co jest w naszej glebie (metale ciężkie, resztki Czarnobyla i inna chemia) albo jakie paskudztwo nasze warzywa wchłaniają wraz z wodami gruntowymi. Po prostu tam, gdzie możemy warto wybrać lepiej, a gdzie nie, zachować zdrowy rozsądek. Pozdrawiam i życzę wielu kulinarnych doświadczeń ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyeliminowanie mięsa z jadłospisu - no way, za dobrze smakuje. Jednak warto spojrzeć jak jest ono przygotowane by było jak najzdrowiej. Nie mam nic przeciwko wegańskim posiłkom. Podziwiam ludzi, którzy je przygotowują, ponieważ mają zawężone pole składników potrafią stworzyć bardzo ciekawe i smaczne połączenia. PS polecam wegańskie hot dogi w Warszawie, bistro Jamniczek. Niebo w gębie mmm ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję takiego wyzwania i pomysłowości w kuchni. Bo dania wegańskie zawsze mnie zachwycają swoją pomysłowością :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne to jest, też robiłam kilka razy właśnie tydzień do 10 dni wegańskich i czułam się świetnie, lepiej, lżej, więcej energii. Na stałe raczej bym tak nie mogła, ale jeść głównie w ten sposób, jak najbardziej na tak! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za wizytę na blogu!
Jeśli komentujesz, korzystając z opcji "anonimowy", prosimy napisz w komentarzu nick lub swoje imię ;)