To już rytuał. Może się walić i palić, M. może być lekko kontuzjowany, a ja mogę mieć tyle pracy, że nie mogę się spod niej wykopać, ale do Gruczna musimy jechać. Ja próbuję nowych serów, M. kupuje kilka litrów miodu i olej lniany. Jemy coś dobrego (np. pyry z gzikiem) i zaopatrujemy się w kilka pyszności - nowe piwo Czarny Bez z browaru Amber, kozie sery z Kaszubskiej Kozy, kawałek owczego mazuriano z Rancho Frontiera, przyprawy, chleb, miodową polędwiczkę. Spotkamy fajnych ludzi, robiących to, co lubią i co także my lubimy... dobre jedzenie.
Chociaż z roku na rok wydaje nam się, że ludzi jest więcej i coraz trudniej zaparkować, to mimo to twierdzimy, że warto wybrać się do Gruczna. Kto raz był - tego nie trzeba przekonywać. Kto jeszcze nie był - niech za rok wpisze sobie ten jeden z sierpniowych weekendów w grafik i przyjedzie w Dolinę Dolnej Wisły, by zjeść i wypić coś dobrego. I oczywiście zabrać ze sobą trochę zapasów na długie jesienne i zimowe wieczory :)
Wydawało mi się, że tym razem nie zrobiłam wielu zdjęć, ale nawet z tej "garstki" trudno mi było coś wybrać, więc tym razem zapraszam na trochę inną fotorelację, w której - mam nadzieję - choć trochę udało mi się oddać atmosferę Gruczna.
Uwielbiam takie imprezy,może namówie mojego M. do wyprawy w przyszłym roku.Polecam Festiwal Wina i sera w Sandomierzu.W tym roku było cudownie i smacznie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Od jakichś dwóch lat się wybieram i zawsze festiwal trafia w czas jak jestem gdzieś w innym miejscu Polski lub świata. W przyszłym roku będę!
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że są ciągle ludzie, którzy robią tradycyjne jedzenie :)
OdpowiedzUsuń"Kaszubska Koza" serdecznie dziękuje ! Cudne fotki ! Pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuń